II miejsce dla Sary Kucharskiej i wyróżnienie dla Nicoli Gubały w Gminnym Konkursie Literackim na legendę o kościele św. Walentego i św. Barbary w Siewierzu.
19 maja w Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej im. Leona Korusiewicza w Siewierzu odbyło się uroczyste podsumowanie wyników Gminnego Konkursu Literackiego oraz wręczenie laureatom dyplomów i nagród. Miło nam, że również uczennice naszej szkoły znalazły się w gronie nagrodzonych i wyróżnionych osób. Zwycięzcom gratulujemy oryginalności, pomysłowości oraz umiejętnego wykorzystania wiedzy na temat historii Siewierza i kościoła św. Barbary oraz św. Walentego.
Poniżej zamieszczamy nagrodzone prace. Życzymy miłej lektury.
Sara Kucharska
Zespół Szkolno-Przedszkolny
w Wojkowicach Kościelnych
Wyprawa Miłosza
Z Myszkowa wyboistą drogą przez Leśniaki jechał wóz zaprzężony w parę gniadoszy ze sprzedawcą rozwożącym towary po okolicznych miejscowościach. Kramarz podążał na targ do Siewierza, aby tam dokonać transakcji potrzebnych i zamówionych artykułów. Wiózł miód leśny, wyroby wikliniarskie oraz warzywa i owoce. Konie niezwykle zmęczone długą trasą trudno było zachęcić do kłusu. Woźnica czuł wyczerpanie, wiec nie mogąc się doczekać, szukał pierwszych zabudowań Czakanki. Wieś ta położona na skraju lasu niedaleko potoku Smuta, składała się z kilkunastu domostw. Były to w większości domki budowane z kłód drewnianych oblepianych gliną i na zimę ocieplanych słomą. Ludzie prowadzili tam osadniczy tryb życia wykorzystując dobra lasu i ryby z pobliskiej Czarnej Przemszy. Wśród domostw kramarz wypatrzył jeden bardziej okazały z podjazdem pod ganek i właśnie tam zmierzał zrobić koniom popas i samemu odpocząć. Ów dom zamieszkiwał bartnik wraz z rodziną, która składała się z trzech chłopców i jednej dziewczynki. Najbardziej na wędrownego czekał najstarszy syn bartnika Miłosz, gdyż to on budził największą ciekawość do świata. W samej Czakance nie było kościoła i wiedza o chrześcijaństwie docierała tu bardzo wolno. W niektórych domostwach były jeszcze posążki Światowida czy Ondona. Niekiedy była również czczona Safena jako bogini ogniska domowego. A Miłosza bardzo nurtowały wątpliwości i to nie tylko w moc starych bóstw, ale również w nowe, nieznane i tajemnicze dla niego religie. Syn bartnika czekał na przyjazd kramarza, bo z nim za zgodą ojca miał jechać w świat , mianowicie do Siewierza. Chłopiec dostał zadanie dostarczyć do znajomego cechmistrza wyroby wiklinowe i miód z leśnych barci. Dlatego z zapartym tchem słuchał opowieści kramarza o miastach, o ich prawach i obyczajach. Podróżnik uczęstowany kolacją przez bartnika, zapadł w sen, podczas gdy Miłosz nie mógł zmrużyć oczu. Myśli kłębiły mu się w głowie. Oczami wyobraźni widział nieznane grody, próbował sobie wyobrazić nawet świątynie. Poranek przyszedł niezauważony. Matka spakowała mu tobołek z jego rzeczami i otrzymawszy błogosławieństwo rodziców zasiadł w wozie kramarza. Żegnając się z bliskimi, ruszyli w drogę. Podróż upłynęła dosyć szybko, gdyż wędrowiec opowiadał mu o kościele, o przytułku, o rajcach, o surowych sądach, o karach nakładanych na wszelkiego rodzaju szubrawców i złodziei. Siewierz był postrzegany jako miasto prawa i krążył taki dwuwiersz: "Kradnij i zabijaj, ale Siewierz omijaj". Była to dla niego przestroga, aby w żadnym przypadku nie narazić sie niegodnym postępowaniem władzom.
Gdy dotarli do Siewierza, Miłosz zabrał od kramarza swoje rzeczy i poszedł do domostwa owego rzemieślnika, trudniącego sie wikliniarstwem. Zapał chłopaka jednak szybko został zgaszony, gdyż owy cechmistrz zmarł i rodzina pogrążona w żałobie nie była zainteresowana nastolatkiem. Pozostał sam ze swoim tobołkiem w ogromnej rozterce. Poszedł w kierunku bazaru i spotkał kramarza. Ten po wysłuchaniu relacji Miłosza skierował go do przytułku dla ubogich, który mieścił się przy kościele pod wezwaniem św. Walentego i św. Barbary. Gdy dotarł na miejsce, ujrzał skromnie wyposażone pomieszczenie, lecz młodzieńcowi nie przeszkadzał ten fakt. Był szczęśliwy, gdyż miał dach nad głową i ciepły posiłek. Zachwycało go nowe doznanie, nowe życie i jego aspekty. Po przespanej nocy jako bezdomny udał się na widzenie z księdzem, Janem Skrzyszewskim, proboszczem kościoła szpitalnego. Prosił duchownego o zatrudnienie w parafialnym ogrodzie, jak również o naukę oraz możliwość poznania nowej wiary. Chłopiec przekonał ojca swoją żarliwością i szczerością. Proboszcz powiedział, że tak otwartego człowieka ,który mową całego ciała bardziej przekonuje niż słowami jeszcze nie spotkał. Uniesiony współczuciem dla młodzieńca przyjął go do posług. W ten sposób chłopiec zmienił swój świat. Dostał celę w klasztornym przytułku i rozpoczął nowe życie. Samo schronisko nie zrobiło na Miłoszu większego wrażenia, ale za to kościół wprawiał go w niemy zachwyt. Nie mógł zrozumieć tego co go otaczało ani znaleźć porównania do obrazów utrwalonych w pamięci, a wyniesionych z domu. Postanowił zgłębiać tajniki i zrozumieć wszystko to , co go otacza.
Szczęście na nowo zaczęło mu sprzyjać. Obok niego, w kolejnej celi, żył wiekowy, zniedołężniały mnich, któremu zaczął czynić drobne usługi wymagające sprawności fizycznej, za co mnich dzielił się z nim tajnikami pisania i czytania. Swoją pokorą i gorliwością pozyskał sympatię duchownego i tak to zaczęła się jego edukacja. W wolne chwile poznawał historię kościoła i jego patronów, poznawał wiarę, która kazała miłować, kochać i służyć innym, zyskał przekonanie ,że samymi słowami nic się nie zyskuje, bo owe muszą być poparte wolą i sercem. Dowiedział się również, że wiarę należy rozumieć, aby żyć w zgodzie z samym sobą. Miłosz uczył się po kolei, że kościół utrzymywał sie z różnych legat i darowizn mieszczan i szlachty siewierskiej. Posiadał trzy ogrody, pole, łąki znajdujące się nawet w Bacholinie. Naprzeciwko kaplicy znajdował się sad należący do parafii szpitalnej. Nad tym majątkiem czuwało dwóch kuratorów. W 1713 roku, biskup krakowski Kazimierz Łubieński nadał przywilej przełożonemu szpitala pobierania dziesięcin z nowizn w dobrach: Dobieszowice i Żelisławice. Te wiadomości nastolatek przyswoił sobie jako pierwsze. Dowiedział się również, że patronami kościoła są : św. Walenty i św. Barbara, po czym zaczął zwiedzać kościół. Świątynia wprawiała go w osłupienie. Malowidła, jak i figury znajdujące sie w nim wzbudzały w młodzieńcu zachwyt .Nie zastanawiał się dlaczego są trzy ołtarze, a po ich bokach kolumny ani dlaczego na centralnym stole ofiarnym była Najświętsza Panienka z Dzieciątkiem, a po jej bokach postacie świętych. Nie rozumiał wszystkich symboli, które mają święci i to postanowił jak najszybciej zgłębić. Podziwiał figury stojące po bokach ołtarza i rzeźbione kolumny. Przed ołtarzem "tajemnica wiary", tabernakulum wieloboczne z rzeźbą Chrystusa Zbawiciela, po bokach aniołowie i rzeźbiona w kości pasyjka. Po bokach ubrany w brązowy habit z kapturem, opasany sznurem z trzema węzłami św. Franciszek i św. Klara, która również jest ubrana w brązową szatę, a jej ręce skrzyżowane są na piersiach. Podziwiał ambonę, z której proboszcz głosił zgromadzonym kazanie. Na malowidłach w świątyni uwieńczeni zostali czterej ewangeliści ze swoimi atrybutami: św. Jan, św. Mateusz, św. Łukasz i św. Marek. Na pierwszym ołtarzu bocznym Najświętsza panienka stoi na półksiężycu w otoczeniu aniołów. Na ścianie zachodniej jest drugi ołtarz. Na jego szczycie znajduje się "Oko opatrzności Bożej" wpisane w trójkąt, z którego boków wychodzą promienie światła. Miłosz dowiedział się również, iż w tym to kościele w roku 1804 pochowano księdza Piotra Flackiewicza, a rok później Antoniego Zalassowskiego. Po zwiedzeniu kościoła młodzieniec poszedł na cmentarz, który otaczał kościół. Chłopak oglądał miejsca spoczynku zmarłych, czując, że to cmentarzysko jest jakieś inne, poczuł tą tajemniczość i nadzieje na inne życie.
Po powrocie do swojej celi popadł w zadumę i zachęcony do zawierzanie swoich trosk Bogu postanowił iść do kościoła i poprosić o wstawiennictwo świętą Barbarę. Klęknął przed figurą ubraną w białą szatę z kielichem w ręce i z palmą męczeństwa w drugiej. Skupił swoje myśli tylko na tej postaci, która wystąpiła przeciw rodzinie i przeszła na chrześcijaństwo. Dla Boga była w stanie uciec przed własnym ojcem .To przed nią otworzyła się skała, by ją zakryć przed siepaczami, ona zaznała cierpienia i męki. Tylko ona potrafi go zrozumieć, wstawić się do Pana i uprosić tę łaskę. Położywszy jedną rękę na sercu, oderwał się od rzeczywistości. Wyrazy powstawały w jego myślach i kładły się u stóp patronki. "Pani daj mi tę łaskę, oświetl mój umysł. Uproś moje wytrwanie w wierze i poznaniu jej tajemnic. Nie proszę o nic innego, tylko o płonący kaganek oświaty, aby nim nauczać sam poznał nauki zesłane nam w Ewangelii, sam zaufał bezgranicznie słowu Bożemu. Pani uzyskaj dla mnie tę łaskę, proszę umocnij wiarę we mnie". Wierzył, że modlitwa jego została przyjęta.
Nie był to rok sprzyjający działaniu szpitala i dla podreperowania finansów ksiądz Jan Krzyszewki zwrócił sie do cechów miasta Siewierza pismem z 11 lutego 1818 roku w sprawie zamawiania Mszy Świętych zwanych "Suchedniówkami" i to posunięcie dało tak bardzo potrzebne pieniądze. W 1819 roku proboszczem został Hieronim Iżycki, który zmarł w 1839. Po jego śmierci nie pomogło wstawiennictwo burmistrza miasta Siewierza, Piotra Ożarowskiego, do Wysokiego Konsystorza Jeneralnego Diecezji Krakowskiej o mianowanie nowym proboszczem księdza, dotychczasowego wikariusza, Leona Dudkiewicza. Zgody nie uzyskano, gdyż była to decyzja sprzeczna z wolą wiernych. Parafia została przyłączona do probostwa farnego i utraciła swoją tożsamość i zarazem przywileje. Zarządzał nimi ksiądz Józef Nieciaga.
W tym oto kościele przez prawie dwadzieścia lat zdobywał wiedzę Miłosz. Z młodziana wyrósł na mężczyznę o sprecyzowanych poglądach. Był świadkiem zachodzących zmian w gospodarstwie, ogrodach, przytułku. Jednak wskutek napływu rzeszy bezdomnych i biednych, nakłady finansowe nie wystarczały. Za mało było finansów, aby utrzymać ten ciężar. Nie było za co robić remontów, więc w 1819 roku sprzedano budynek szpitala siewierskiego za 56 złotych. Miłosz poznał historię kościoła, potrafił nawet chronologicznie przedstawić proboszczów z przyszpitalnej świątyni od Klemensa Czarancjusza do księdza Iżyckiego, poznał ołtarze, świętych, a co najważniejsze zapoznał się z Ewangelią, którą trzeba krzewić przez naukę, aby zrozumiał ją każdy. Tak jak strudzony wędrowiec, napotkawszy na swojej drodze źródło wody i ugasi nią pragnienie, tak można nakarmić ducha Ewangelią. Miłosz zrozumiał, że dzięki wstawiennictwu świętej Barbary uzyskał wiedzę, wiarę i wytrwałość w jej trwaniu nawet w trudnych okresach. Jeszcze ostatni raz klęknął przed ołtarzem i wymówił tą samą modlitwę, którą mówił przed dwudziestoma latami. I znów spakował swoje drobiazgi i ruszył w świat. Wyniósł wiarę, którą poszedł krzewić dalej wśród ludzi.