23 października 2014 r. odbył się konkurs historyczny w Miejsko – Gminnej Bibliotece Publicznej im. dr. Leona Korusiewicza. Temat konkursu -„Kościół św. Jana Chrzciciela: perła architektury romańskiej”. Bartłomiej Kwiecień i Piotr Łętowski zajęli III miejsce. Gratulujemy!
W tym dniu odbyło się również podsumowanie konkursu literackiego na opowiadanie detektywistyczne „Przygoda z Zabytkiem w Tle (Kościołem św. Jana Chrzciciela w Siewierzu)”. Wojciech Dobczyński zajął I miejsce. Gratulujemy!
Konkursy były okazją do poznania historii Siewierza oraz Kościoła św. Jana Chrzciciela.
„Akt biskupa” - zachęcamy do przeczytania opowiadania Wojtka Dobczyńskiego.
Redakcja – kółko dziennikarskie
“Akt biskupa”
Był 4 lipca 1233r. Słońce świeciło, ptacwo śpiewało, krótko mówiąc dzień był piękny. Widziałem jak wieśniacy uprawiali rolę a chłopcy zajmowały się domem. Zostałem zaproszony przez kasztelana Jaksę. Towarzyszył mi mój przyjaciel, Wojsław.
Miłościwy Jaksa przyjął nas miło. Moc potraw na jego stole leżała, a sam wystrojony był jakby księcia witał. Wezwał nas na poważną naradę w sprawie ziem, leżących na południe od Siewierza, jakże żyznych i pięknych.
- Dobrowoju, biskup dał mi prawo, abym rozdzielał ziemie wokół naszego grodu.
- Cieszę się Jakso, ale powiedz chcesz, komu chcesz nadać te ziemie.
- Myślałem o tobie, jesteś zasłużony w tych okolicach, nie widzę osób, która by lepiej od ciebie zajęła się tymi ziemiami.
- Mam ziemie po moim pradziadzie Trzebiesławie, które są dobrze zagospodarowane, a obok domy świecą pustką, z chęcią zajmę się okolicą.
- Wiem, że dobrze robię Dobrowoju. Za chwilę zajmiemy się papierami, ale zanim to nastąpi, mam jeszcze jedną sprawę do omówienia z tobą.
Rozkazał wyjść jego doradcom i służbie, zostałem tylko ja, Wojsław i kasztelan.
- Za 2 dni drodzy panowie odbędzie się u nas sobór.
- Sobór u nas? A o co będzie się toczył.
- Idzie ponoć o klasztor w okolicach Wrocławia, nie pamiętam dokładnie.
- Czy będzie ktoś ważny?
- Lutfryt z Tyńca, Bogusław z Łysej Góry, Mikołaj z Mogilna, oraz mający dopilnować wyroku synodu członkowie specjalnej komisji: biskup wrocławski Tomasz, dziekan kościoła św. Floriana w Krakowie Florian i magister Reginald, archidiakon opolski.
- Kasztelanie, ale cóż my mamy zrobić? Przecież nie należymy do kleru.
- Dobrowoju, słyszałeś co się dzieje przez ostatni czas z księżami?
- Jakso, mówisz o tych zabójstwach, z nieznanych nam przyczyn?
- Tak mój kumie, a ja mam dopilnować, aby nie było kolejnych morderstw.
- Chcesz, abym ochraniał ich podczas synodu?
- Jak zwykle Dobrowoju się nie mylisz.
- Tak więc dnia 6 lipca o świcie będziemy czekali pod grodem.
Potem była wielka uczta i zabawy, a o zmierzchu byłem już w moim dworku. Następnego dnia wstałem wczesnym rankiem i rozkazałem mojemu posłańcowi powiadomić każdego rycerza w wiosce, aby zjawił się u mnie jak najszybciej. Nie minęła chyba nawet godzina, a 146 wojów zgromadziło się przed koszarami obok dworka. Powiedziałem im o ochronie i podziękowałem za przybycie. Wyruszyłem do wsi obok poprosić i mojego sąsiada, by dał mi rycerzy swoich. Przed południem zjawiłem się przed kościołem, spotkałem kasztelana i jego dwór wraz z chłopstwem. Dowiedziałem się, że zamordowany został jakiś zakonnik, gdy modlił się w kościele.
- Toć to brak poszanowania dla naszej religii i dla tego człowieka, Dobrowoju.
- Nie mylisz się drogi Jakso, zajmę się tą sprawą.
- Co za chory człowiek mógł dopuścić się tak nikczemnego czynu.
Szybko się porozglądałem i zauważyłem pewnego człowieka, jego cera była śniada. Nie podszedłbym do niego, gdyby nie to, że jako jedyny się nie smucił, a miał jakiś podejrzany wyraz twarzy. Gdy spytałem go kim jest i co tu robi, nic mi nie odpowiedział. Spytałem po raz drugi, a on coś powiedział, lecz nie zrozumiałem. To musi być cudzoziemiec, myślałem. Odszedłem od niego, by przyjrzeć się zwłokom mnicha. Został trafiony strzałą. Była to zwyczajna strzała, lecz było w niej coś intrygującego. Przyglądałem się temu jeszcze chwilę i odszedłem. Zaciekawiło mnie, co on tam robił, przecież mógł się pomodlić rano lub później. Niezwłocznie wyruszyłem do księdza, zapytać go co on o tym wie. Opowiedziałem mu całą historię, a on zaczął się modlić i bez oznajmienia wybiegł ze swojego domu, a ja za nim. Po chwili znowu byłem pod kościołem.
- To jest norbertanin, chyba modlił się, by klasztor należał do nich.
- Myślisz plebanie, że został zabity przez benedyktynów lub z ich rozkazu?
- Nie jestem pewien, ale może tak być oni za wszelką cenę chcą ten klasztor.
- Kiedy przyjedzie reszta obradujących?
- Dzisiaj powinna zjawić się reszta, część zamieszka u mnie, a część w grodzie.
- Ile dni będą w Siewierzu?
- Dwa dni.
Te wiadomości mi wystarczyły. Wiedziałem, że zjawi się ktoś z kleru , więc spędziłem kilka godzin w kościele na modlitwie. Z rozkazu Jaksy ciało zostało wyniesione z kościoła. Późnym popołudniem przybyli benedyktyni do świątyni, by się pomodlić. Gdy wyszli z kościoła, od razu ruszyłem, by z nimi porozmawiać. Nie dziwiło mnie to, że byli otyli, przecież obżarstwo wśród mnichów było popularne, a co gorsze byli pełnie pychy i cały czas zachwalali siebie. Bardzo trudno było mi dowiedzieć się czegoś sensownego. Zacząłem ich podejrzewać już od momentu przybycia. Wróciłem do domu i myślałem kto mógł to zrobić, gdy nagle ktoś zapukał do mych drzwi. Był to człowiek skromny, słabej budowy. Miał na imię Mścigniew. Zaprosiłem go do stołu i kazałem służbie naszykować jedzenie. Rzekł, że miał niegdyś styczność z norbertynami i wie, że oni mogli zabić tego mnicha tylko po to, by oskarżyć benedyktynów i zyskać klasztor. Powiedział, że ma na imię Mikołaj. Mówił spokojnie, bez uczuć. Wyglądał na godnego zaufania. Chciałem, by zjadł ze mną kolację, lecz on rzekł tylko:
- Dziękuję ci Dobrowoju za twą dobroć, lecz muszę już iść.
I tak zakończyła się moja rozmowa z nieznajomym.
Następnego ranka, wraz z oddziałem ruszyliśmy pod gród w Siewierzu, by chronić synod. Gdy moi rycerze stacjonowali w grodzie, ja postanowiłem odwiedzić benedyktynów. Ksiądz obudził ich, a ja pytałem czy nie znają tego mnicha. Oni się zapierali. Sądząc po ich tonie kłamali, musieli coś wiedzieć, wiedziałem co zrobić. Podziękowałem im (choć wcale nie chciałem), by ich nie urazić i wyszedłem. Około południa zaczął się synod. Trwał on około godziny. Gdy wyszli z grodu, moi rycerze od razu schwytali jednego z benedyktynów. Był to ten sam człowiek, który przyszedł do mnie i oskarżał norbertanów. Groził nam, że pośle list do papieża i on nas zgładzi. Nagle z mojego oddziału wysunął się poseł biskupa krakowskiego.
- Wy, którzy podszywacie się za Mikołaja z Mogilna, ukradliście akt mojego biskupa!
- Wierutne kłamstwa, cóż za zmyślone informacje.
- Allach Akbar!
Człowiek w śniadej skórze oddał strzał z łuku i na koniu uciekł.
- Co tu się Dobrowoju wyrabia?
- Już tłumaczę Jakso, widzisz ów mnich nie był zwykłym wiernym, on miał akt papieski, który dałby na własność klasztor norbertanom, a fałszywy benedyktyn wynajął tego Araba, by go zabił. Dzięki temu on zyskałby całe bogactwa klasztoru św. Wincentego we Wrocławiu.
Na tym całe śledztwo się zakończyło, fałszerz został stracony, a Dobrowoj jeszcze długi czas pomagał ludziom.
Autor - Wojciech Dobczyński, uczeń klasy II Gimnazjum
{morfeo 225}